Piosenkę Jana Kaczmarka "Czego sie boisz głupia" śpiewają: Halina Gurgul i Henryk Piela, którym akompaniują: Teresa i Krzysztof Szydłowscy oraz Karol Niemiec Kiedy ciągle oglądasz się na Co wewnętrzny autorytet ma do radości życia? Kiedy ciągle oglądasz się na innych, albo żyjesz według narzuconych Ci reguł życia nosisz gorset przekonań. | By Kataliza Coaching by Katarzyna Wnękowska Już nie żyjesz czyli Co się tak naprawdę stanie, jeśli połknie cię wieloryb, wystrzeli armata albo pokonasz wodospad Niagara w beczce Cody Cassidy with Monika Skowron (Translator) nonfiction science funny medium-paced Translations in context of "Żyjesz tą" in Polish-English from Reverso Context: Żyjesz tą nadzieją, bo jesteś człowiekiem. dla mnie to jest jakaś pomyłka, że wszystko jest obrazą uczuć religijnych, jeżeli chodzi o kościółek, ale jak powiesz, że nie jesz mięsa, albo żyjesz ekologicznie, to można po tobie jechać jak po szmacie. 30 Jan 2022 Albo go ko­cha, albo się upar­ła. Na do­bre, na nie­do­bre i na li­tość bo­ską. Wisława Szymborska, „Portret kobiecy” NA DOBRE, NA NIEDOBRE I NA LITOŚĆ BOSKĄ to elegancki kubek inspirowany jednym z najbardziej znanych, a zarazem najpiękniejszych wierszy Wisławy Szymborskiej. . …🍀… Co zrobić, kiedy nic mi się nie udaje? Przeczytać poniższe punkty i bez głębszego „rozkminiania” co? po co? jak? dlaczego? zacząć robić tak, jak napisano 🙂 Nie szukać wymówek, nie tracić czasu na gdybanie, tylko uważnie przeczytać każde zdanie umieszczone po każdej –> zapisane na zielono i zrobić z tymi zdaniami to, co napisano drukowanymi literami na samym końcu. Powodzenia! Jeśli komuś nie zadziała, proszę o kontakt 🙂 reklamacje będą uwzględniane 🙂 Zatem: 1. Zastanowić się (bez znieczulenia i rozwadniania ) czy dokładasz wszelkich starań aby się udawało, czy też robisz wszystko ( to, co się nie udaje ) byle jak? –> Dokładam wszelkich starań, aby wszystko co robię, zrobić najlepiej jak umiem. To zapewnia mi spokój i pomyślność. ( i zacząć tak robić ) 2. Przestać użalać się nad sobą. –> Każdego dnia i pod każdym względem czuję się coraz lepiej, lepiej i lepiej. 3. Przestać przyciągać negatywne zdarzenia i negatywnych ludzi. –> Zaczynam przyciągać pozytywnych i pomocnych ludzi, oraz korzystne zdarzenia. Zasługuję na pomyślność. 4. Przestać się bać życia, jutra, ludzi, okoliczności – szkoda życia. –> Jestem otwarta na przyjmowanie się na zmiany, na życie w spokoju i harmonii. Gdzie twój strach, tam Twoje zadanie. Albo żyjesz albo się boisz. 5. Zacząć odczuwać więcej miłości i wdzięczności. –> Kocham siebie i kocham żyć ♥ Dziękuję za całe dobro jakie codziennie otrzymuję. 6. Nie żywić i nie przechowywać urazy do nikogo. –> Wybaczam sobie i wszystkim wszystko ( i proszę o wybaczenie ). CODZIENNIE RANO I WIECZOREM ( lub częściej ) PISAĆ SOBIE TE ZDANIA ( ZIELONE ). NAJLEPIEJ W ZESZYCIE PRZEZNACZONYM SPECJALNIE DO AFIRMACJI. ROBIĆ TAK PRZEZ TYDZIEŃ. A jak nie pisać, to powtarzać w myślach zamiast „ględzić” do siebie i zaśmiecać własne życie negatywnymi myślami, które mamy najczęściej od kogoś i skądś … MÓWIĆ DO SIEBIE W MYŚLACH TE ZDANIA, MÓWIĆ JE NA GŁOS – TO JEST NAJWIĘKSZA MOC. ODCZUWAĆ PRZY PISANIU TAKIE EMOCJE, JAKIE ODCZUWAŁABYŚ/ ODCZUWAŁBYŚ GDYBYŚ W TO WIERZYŁA/WIERZYŁA. ZASTĄPIĆ DOTYCHCZASOWE MYŚLI, TYMI. NIE MYŚLEĆ ZA DUŻO O TYM, DLACZEGO TO DZIAŁA. DZIAŁA, SPRAWDZIŁAM. WYTŁUMACZĘ WAM TO W KOLEJNYCH POSTACH, ALE WY JUŻ DZIŚ ZACZNIJCIE. ZRÓBCIE EKSPERYMENT NA SOBIE – CO WAM SZKODZI? 😉 PRZECIEŻ SKORO NIC WAM SIĘ NIE UDAJE, TO GORZEJ NIE BĘDZIE :-* ZA TYDZIEŃ O TEJ SAMEJ PORZE ZOBACZYCIE EFEKTY. WYZWANIE RZUCONE! PRZYJMUJECIE? Z pozdrowieniami, K. Not Found The resource requested could not be found on this server! „Fajni mężczyźni są jak telefon: albo zajęci, albo nie odpowiadają” – mawiała moja przyjaciółka. Z biegiem czasu ten niewinny żart stał się dla niej samosprawdzającą się przepowiednią. Kolejni partnerzy okazywali się „nie tacy, jak trzeba”, a jedyna sensowna miłość jej życia odeszła w siną dal z inną, nie wiedząc nawet, że komuś właśnie wali się z tego powodu świat. Kiedy twoje związki rozpadają się jeden po drugim, z pewnością zauważysz w końcu pewną prawidłowość: wszyscy mężczyźni, w których się zakochujesz, mają kilka wspólnych cech i to niekoniecznie tych najlepszych. Choć zmieniają się ich imiona, łączy poziom dojrzałości, podejście do związku, przekonanie o tym, jaką rolę w relacji odgrywa on, a jaką ty. Pora stawić temu czoło: problem leżał w tobie, w twoich wyborach. Dlaczego trak trudno jest znaleźć odpowiedniego partnera? 1. Mylisz chamstwo z męskością Przyciągają cię mężczyźni zdecydowani, energiczni, męscy… na pierwszy rzut oka. Zauroczenie nie pozwala ci odróżnić tego, co jest prawdziwą męskością od zwykłego chamstwa i przerośniętego ego. Nawet w filmach o miłości facet uprzejmy, życzliwy i „miły”, nigdy nie jest tym, z którym wiąże się główna bohaterka, on stoi gdzieś z boku, na dalszym planie, jako najlepszy przyjaciel. Niestety, wiele z „niepożądanych” kulturowo męskich cech pokrywa się z cechami, które są biologicznie „atrakcyjne”. Chociaż nie zawsze jest to prawda, często człowiek o wysokiej inteligencji, wielu przywódczych cechach, ambitny i zrealizowany zawodowo rzadko sprawdza się jako dobry partner w romantycznej relacji. 2. Szukasz tego, co już znasz, choć to wcale nie jest dla ciebie dobre Choć to zabrzmi nieco niewiarygodnie, wiele z nas uparcie wraca w swoich związkach do schematów, które już znamy: znanej z dzieciństwa (obserwowanej między rodzicami) toksycznej relacji opartej na przemocy i obsesji kontroli. Sporym uproszczeniem jest powiedzenie, że córki alkoholików często wybierają na partnerów życiowych osoby skłonne do uzależnień, jednak ten mechanizm wybierania sobie kogoś o cechach nam dobrze znanych, takich, które zdążyłyśmy już „wchłonąć”, zaakceptować, powielamy rzeczywiście często. Podświadomie wracasz do tego, co już znasz, bo paradoksalnie daje ci to poczucie bezpieczeństwa. Oczywiście, to iluzja, bo w takich związkach zawsze będziesz odczuwała niepokój i niepewność. 3. Traktujesz miłość jak wyzwanie i misję Czyli gdzieś w głębi tkwi w tobie przekonanie, że twoją rolą jest naprowadzenie jakiegoś biedaka na „dobrą drogę”. Mylisz miłość z potrzebą bycia docenioną i zrealizowania się jako opiekunki „wiecznego chłopca”, a potem podejmujesz się niemożliwego: chcesz go zmienić. Tracisz energię, czas, emocjonalną harmonię po to, by na końcu powiedzieć sobie, że i tym razem nic z tego nie będzie, bo trafiłaś na wybrakowany egzemplarz. A przecież sama tego chciałaś… Chcesz naprawiać więc szukasz podświadomie tego, którego trzeba naprawić, przyciągasz nieudaczników, mężczyzn, którzy z mniejszą lub większą premedytacją wykorzystają twoje dobre chęci. 4. Nie rozumiesz siebie samej Choć masz już trochę lat, nadal nie zadałaś sobie trudu by się lepiej poznać. Tylko ci się wydaje, że wiesz czego chcesz. Tak naprawdę nie potrafisz trafnie określić ani swoich potrzeb, ani tego, co cię naprawdę z związku uszczęśliwia. Chwytasz się więc kolejnych zauroczeń, w nadziei, że tym razem się uda, ale nigdy nie myślałaś o tym, co dla ciebie dobre, co w miłości jest dla ciebie najważniejsze. Zamiast szukać, zajrzyj w głąb siebie, pobądź sama ze sobą i zakochaj się w sobie samej. Miłość przyjdzie nieproszona. Atmosfera jest napięta, koronawirus szaleje, nie wszyscy członkowie rodziny czują się dobrze. Moja siostra zwierzyła się jej, że ze zdenerwowania nie spała. Na co ona bardzo spokojnie stwierdziła: „Nie ma się co denerwować na zapas, bo może będzie wszystko dobrze. A jeśli nie, to razem z tym, co się stanie, przyjdzie łaska”. Genialne! Zamknij oczy i spróbuj sobie wyobrazić, jak wygląda troska. Jak ty okazujesz troskę, jak chciałbyś, żeby była okazywana tobie. Nie śpiesz się. Spójrz na swoje życie, przypomnij sobie te wszystkie momenty, w których ktoś się tobą dobrze opiekował, w których troska towarzyszyła ci w odczuwalny sposób. Mnie z troską kojarzą się momenty, kiedy byłam chora albo byłam w jakiejś innej trudnej sytuacji i sama nie dawałam sobie rady. Gdy wszystko układa się pomyślnie, miło jest wiedzieć, że jest ktoś, na kogo możemy liczyć, gdyby coś się zawaliło, ale troska jest nam najpotrzebniejsza w sytuacjach kryzysowych. Może się wyrażać w różny sposób, zależnie od sytuacji, w której się znaleźliśmy. Inaczej przechodzimy przez ekstremalne doświadczenia, jeśli mamy obok siebie kogoś, kto się o nas troszczy. Ludzkie zainteresowanie, pomoc i czułość są nieocenione, ale… Na tym nasze wsparcie się nie kończy. Często nawet nie zdajemy sobie sprawy, że jesteśmy otoczeni troską, choć to dzięki niej żyjemy. Są takie rzeczy, które stanowią pewnik, mimo że na pierwszy rzut oka ich nie widać. Widzisz powietrze? Nie, ale ono jest. I dzięki niemu żyjesz. Podobnie jest z troską Boga. Spróbujmy się jej przyjrzeć, otwarłszy rozdział 7 Apokalipsy. Najlepsze! Bóg jest osobą czynu. Nie ma mowy o stagnacji czy zrezygnowaniu, On ciągle działa. A to, co czyni, jest ukierunkowane na nas. To nie są jakieś własne robótki na boku albo prywatne hobby, które nie ma nic wspólnego z nami. Stworzenie jest oczkiem w głowie Najwyższego. On się nie męczy, nie musi odpoczywać. Nie ma tu też mowy o wypaleniu zawodowym. O nie! On takim prawom nie podlega! Podejmujemy własne decyzje i mierzymy się z ich konsekwencjami, często bardzo bolesnymi, ponad nasze siły. Tak działa nasza wolna wola. Nie myślmy jednak, że będziemy się sami z nimi mierzyć, a Bóg będzie w tym czasie stał z założonymi rękami. Nie, to nie w Jego stylu. Może przyzwyczailiśmy się do tego, że ze wszystkim musimy sobie radzić sami, w szczególności ze swoimi błędami, ale to przyzwyczajenie jest złe. Dobrze jest umieć prosić o pomoc. To może ocalić życie Najwyższy nie wchodzi w nasze problemy nieproszony, nie pcha się z butami do naszego życia. On stoi i puka (pamiętacie? por. Ap 3,20). Możemy go wpuścić albo i nie. Tu znów jest nasz wybór. On nie chce przyjść na gotowe, wysprzątane, pozamiatane i pięknie udekorowane. To nie ten typ gościa. On chce sprzątać z nami, bo wie, że jeśliby miał czekać, aż my wysprzątamy, to nigdy by się nie doczekał. Są rzeczy, które potrafi zrobić tylko On, my jesteśmy bezradni. On przecież jest wszechmocny! I miłosierny. Właśnie o tym jest rozdział 7 Apokalipsy. O Bogu, który jest wszechmocny i może wyciągnąć swoich wiernych z najgorszych tarapatów. Trzeba tylko należeć do właściwego „obozu”, czyli być w przymierzu z Bogiem. Mówiąc jeszcze inaczej, trzeba Go po prostu zaprosić do swojego życia, poprzez chrzest, codzienne wybory, własną wolną wolę. Wtedy możemy być pewni, że bez względu na to, z czym przyjdzie nam się zmierzyć, On będzie stał po naszej stronie, użyje swojej siły, swojej wszechmocy ku naszemu dobru. I to dobru pisanemu przez duże „D”. Różne mamy doświadczenia życiowe. One nieraz kształtują obraz Boga, jaki nosimy w głowie i sercu. Mam to szczęście, że mam wspaniałego tatę. I nietrudno mi sobie wyobrazić, jak wspaniały jest Bóg. Chociaż i tu muszę uważać, bo chociażby mój tato był najwspanialszy na świecie, to i tak nie będzie tak wspaniały jak Bóg Ojciec. Mój tato popełnia błędy, może coś przeoczyć, nie dostrzec niebezpieczeństwa, które mi zagraża, i nie umieć mu zaradzić, ale i tak wiem, że jest cudowny i najlepszy! Wielokrotnie zdarzyło mi się coś zawalić, wpakować się w nieciekawą sytuację, ale wiem, że zawsze mogę liczyć na mojego tatę. Jest ostatnią osobą u mnie w rodzinie, która by powiedziała: „A nie mówiłem? Ostrzegałem! Ja wiedziałem, że tak będzie. To mi się od początku nie podobało”. Kiedy myślę o tych wszystkich sytuacjach, ogarnia mnie radość, bo wiem, że Bóg po prostu musi być lepszy od mojego taty! Gdy kiedyś przed Nim stanę, On wcale nie będzie mi prawił kazań, pytał, jak mogłam, i nie przeczyta mi raz jeszcze przykazań ze szczególnym naciskiem na te, które złamałam. On mi powie, że naprawdę cudownie było ratować mnie z opresji, wyciągać z niebezpieczeństwa i da mi nową szatę, sandały i pierścień (por. Łk 15,11–32). Na tym polega Jego miłosierdzie. Bóg chce nam je objawić także w apokaliptycznym obrazie, który maluje nam przed oczami św. Jan. To niewątpliwie obraz Boga, który wkracza do akcji, kiedy Jego dzieciom grozi zło. Nie znaczy to, że usuwa wszystko, co trudne, z drogi, ale pomaga przejść przez to bezpiecznie. W ostatnim czasie przyjaciółka mojej siostry powiedziała nam kapitalną rzecz. Atmosfera jest napięta, koronawirus szaleje, nie wszyscy członkowie rodziny czują się dobrze. Moja siostra zwierzyła się jej, że ze zdenerwowania nie spała. Na co ona bardzo spokojnie stwierdziła: „Nie ma się co denerwować na zapas, bo może będzie wszystko dobrze. A jeśli nie, to razem z tym, co się stanie, przyjdzie łaska”. Genialne! Mogę się zadręczać tym, co będzie, ale teraz nie towarzyszy mi łaska potrzebna temu wyzwaniu. Łaska przychodzi, kiedy stajemy przed trudnością, a nie wtedy, kiedy z wyprzedzeniem się nią katujemy. Przyjaciółka mojej siostry miała rację. Mało tego, patrząc na jej życie i problemy, z jakimi mierzy się na co dzień, wiem, że to u niej w życiu działa! Objawiony w Apokalipsie Bóg patrzy w przyszłość za nas. My nie musimy ze strachem myśleć o jutrze. Zanim świat powstał, Bóg już widział to jutro i zatroszczył się o nie. Przygotował łaskę specjalnie na nie. Oczywiście ciągle mamy wybór: przyjąć ją albo odrzucić. Spójrz na wschód To, co odczytujemy w pierwszych wersach rozdziału 7, może sprawić, że poczujemy się zagubieni. Musimy więc najpierw wyjaśnić pewną rzecz. Język biblijnego objawienia jest specyficzny i bardzo często będzie przypisywał konsekwencje naszych wyborów działaniu Boga. To pewien sposób myślenia i mówienia ludzi Biblii. To, iż przeczytamy o aniołach mających moc wyrządzić szkodę stworzeniu (por. Ap 7,2b–3), wcale nie oznacza, że Bóg nakazał zniszczyć stworzenie. To z jednej strony podkreślenie mocy owych posłańców*, a z drugiej – wskazanie na coś, co ma nastąpić. Nie przypisujmy od razu aniołom będącym na usługach Najwyższego niszczycielskich chęci. Nie przypisujmy ich też Bogu. Tu należy przełożyć akcent z postaci na wydarzenie. Ma się coś stać, ale… I tu właśnie kryje się najważniejsza rzecz. Wczytajmy się dobrze w tekst. Aniołów jest czterech, bo taka liczba oznacza stworzenie. To, co ma się stać, ma dotknąć świat stworzony. Aniołowie stoją w narożnikach Ziemi. Trudno nam sobie to wyobrazić, ponieważ my wiemy, że Ziemia jest kulą, lecz w czasach, kiedy powstawała Apokalipsa, nie było to takie oczywiste. Aniołowie stoją jak strażnicy na murze. Z pozycji pierwszego widać drugiego i tak dalej. Mają wszystko pod kontrolą, nic im się nie wymknie. To znak, że przed tym, co ma się stać, nie ma ucieczki. Wszystkie drogi są obserwowane, nawet mrówka nie przemknie. Moc owych czterech posłańców jest wielka. Wstrzymują wiatry wiejące nad ziemią i morzem. Wiatr jest tutaj symbolem tajemniczej mocy, której starożytni nie umieli ujarzmić. Aniołowie to potrafią. Dają sobie radę z tym, co człowiekowi w głowie się nie mieści. Wielka jest ich siła! Aż strach pomyśleć, co będzie, kiedy zaczną działać… A to, co się ma stać, wcale przyjemnie nie wygląda. Chodzi o zagładę, o zniszczenie. Nie brzmi optymistycznie, prawda? Ale oto nadchodzi inny anioł. Zatrzymajmy się chwilę przy nim. Bardzo ważny jest kierunek, z jakiego przybywa. Od wschodu słońca! Nie, tu bynajmniej nie chodzi o romantyczną scenerię różowych zórz, które zwiastują dzień, na ciemnym niebie. Kierunek działania jest bardzo, ale to bardzo symboliczny. Nam, Polakom, być może to, co przychodzi ze wschodu, nie kojarzy się dobrze ze względu na naszą historię. Ale Izraelici mają zupełnie inne skojarzenia. Wschód jest kierunkiem działania Boga. Jeśli ma nadejść pomoc od Najwyższego, to nadejdzie od wschodu. Tak jak wschodzi słońce i rozświetla ciemność, tak samo działa Bóg. Przychodzi, by pokonać ciemności zła. Tutaj nie ulega więc wątpliwości, z czyjego rozkazu działa ten anioł. To niewątpliwie posłaniec Boga. Może jednak zrodzić się w nas pytanie, dlaczego Stwórca działa przez posłańców, a nie bezpośrednio? I znów w tym miejscu musimy się zmierzyć ze specyfiką języka biblijnego. Po pierwsze, teksty apokaliptyczne lubią sięgać po obrazy pośredników boskiego działania. Rozbudowują świat duchów niebieskich, tworząc w ten sposób dystans wobec Stwórcy. Po prostu zdaniem autorów Apokalipsy nie wypada przedstawiać Boga bezpośrednio zaangażowanego w jakieś działanie. On jest królem, a więc ma cały swój dwór, zadania do wykonania rozdysponowuje pomiędzy swoje sługi. Po drugie, kiedy przyjrzymy się tekstom biblijnym, zauważymy, że Anioł Pański bardzo często jest tożsamy z Bogiem. Po prostu Boga działającego i zaangażowanego w dzieje człowieka autorzy tekstów Pisma Świętego bardzo często nazywają posłańcem. To trochę tak, jakby chcieli podkreślić ukierunkowanie tego działania. Posłaniec zawsze jest posłany dla kogoś, w jakimś celu. Doskonale zgadza się to z przesłaniem Apokalipsy. Anioł wstępujący od wschodu ma cel, ma misję, którą musi wypełnić. Bóg w swoim działaniu jest ukierunkowany na człowieka, na ratunek dla swoich dzieci, niezależnie od tego, w co się wpakowały wskutek swoich własnych wyborów. W pojawiającym się na wschodzie posłańcu objawia się nam twarz miłosiernego Boga przybywającego z pomocą. Tak, będzie strasznie, będzie przerażająco, bo taki los zgotowaliśmy sobie swoimi wyborami. Nie ci dalecy nam źli, niewierzący, ale my wszyscy. I ci, którzy żyją z dala od Boga, i my, którzy żyjemy blisko. My też wybieramy to, co przynosi opłakane skutki. Różnica między tymi, którzy należą „do obozu Boga”, i tymi, którzy są Mu przeciwni, jest jednak taka, że my powinniśmy wiedzieć, do kogo się zwrócić, jeśli zaplątaliśmy się w sidła złych wyborów. I możemy być pewni, że Bóg przyjdzie nam z pomocą, nie zostawi nas na pastwę tego, co sami sobie nawarzyliśmy. To jest miłosierdzie Boga! Nie wyciąga z opresji tylko sprawiedliwych (takich zresztą nie ma, każdy, nawet święty kanonizowany przez Kościół, popełniał grzechy), ale tych, którzy należą do Niego, którzy Go wpuścili do swojego życia. *Słowo „anioł” pochodzi z języka greckiego, gdzie angelos oznacza po prostu posłańca. Fragment książki Apokalipsa. Księga miłosierdzia (Wydawnictwo WAM) Kategoria: Średniowiecze Data publikacji: Autor: Przy tekście pracowali także: Maria Procner (redaktor) Maria Procner (fotoedytor) Horror? Mało powiedziane! Połamane kości czaszki, krwotoki, sepsa, a nawet śmierć – tak często kończyły się wizyty u średniowiecznych „dentystów”. Trudno się dziwić, że ówcześni ludzie omijali specjalistów od zębów szerokim łukiem... Ogłuszający dźwięk trąbki wzywa gawiedź, by zebrała się na rynku pod sceną. Siedząca na podwyższeniu gadająca małpa uważnie przygląda się spod parasola tłumowi, podczas gdy żongler wykonuje różne sztuczki, wygłaszając przy tym sprośne żarty, by rozgrzać publiczność. Po chwili żongler kończy występ, muzyka cichnie i na scenę wypada imponująca postać mężczyzny odzianego w kosztowną tunikę. Na głowie ma okazały kapelusz ozdobiony piórami, a na piersi połyskuje naszyjnik z ludzkich zębów. Jego chełpliwa oracja wkrótce przyciąga na scenę początkowo oporną ofiarę bólu zęba. Po kilku chwilach jest już po wszystkim: dokuczliwy ząb zostaje wyrwany szybko i bezboleśnie. Ochotnik spogląda w osłupieniu na swojego wybawcę, który ku uciesze publiki unosi ząb wysoko w górę. W tym momencie w kierunku sceny ruszają inni nieszczęśnicy cierpiący z powodu podobnych dolegliwości, by oddać się w ręce wyrwizęba. Jest jednak mało prawdopodobne, by wszyscy czekający w ogonku na swoją kolej doświadczyli równie bezbolesnej ekstrakcji, jak wspólnik domorosłego dentysty, który właśnie sugestywnie odegrał scenę wyrwania zęba. Huk rogu i dudnienie bębnów skutecznie zagłuszają krzyki pacjentów. Nim sepsa zaatakuje organizm lub inne groźne dla życia komplikacje wynikłe z braku kompetencji oszusta dadzą znać o sobie, jego już dawno nie będzie w miasteczku. Tak właśnie wyglądała wizyta u dentysty w czasach średniowiecza. Czytaj też: Chirurg z horroru, czyli najlepszy lekarz średniowiecza. Jak leczono w czasach, gdy lekarstwo było gorsze od choroby? Krwotoki i inne „nieprzyjemne wypadki” Oczywiście istniały inne możliwości. Osoba z bólem zęba mogła skorzystać z usług balwierza, który dokonywał ekstrakcji lub wykonywał alternatywny, mniej inwazyjny zabieg, jakim było puszczenie krwi. Mogła też wybrać któryś z wachlarza całkowicie bezużytecznych eliksirów sprzedawanych jako remedia o natychmiastowym działaniu na wszelkiego rodzaju dentystyczne dolegliwości. Niestety, renomowani medycy, którzy dorywczo parali się stomatologią w starożytnym Rzymie, opuścili pole walki wraz z upadkiem imperium, zostawiając sztukę leczenia zębów niedouczonym ignorantom, konowałom i szarlatanom. Collection gallery/CC BY Wizytę u rwacza zębów traktowano jako ostateczność Niechęć lekarzy do praktykowania dentystyki wydaje się zrozumiała, bowiem możliwości, jakie dawała ówczesna medycyna, zarówno w kwestii uśmierzania bólu zęba, jak i leczenia jego przyczyn, były ograniczone. Pomimo mądrości głoszonych przez Hippokratesa i jemu współczesnych dbanie o dobrostan jamy ustnej było postrzegane jako zajęcie poniżej godności przez profesjonalnych medyków świata antycznego i to przekonanie pokutowało przez całe średniowiecze. Jeszcze w XVI wieku szwajcarski profesor medycyny Theodor Zwinger odradzał lekarzom przeprowadzanie ekstrakcji, twierdząc, że najlepiej zostawić to cyrulikom i innym znachorom, gdyż podczas zabiegu często dochodzi do „nieprzyjemnych wypadków”, których rezultatem są połamane kości szczęki, poranione dziąsła i poważne krwotoki. Przeszło sto lat później słynny holenderski lekarz Kornelis van Solingen także wyrażał się z pogardą o operacjach dentystycznych. Zobacz również:Lekarstwo idealne, czyli o dobroczynnych właściwościach zwłok skazańcówNajstarsza miętówka na świecie, czyli tysiące lat walki z nieświeżym oddechemSmród, brud i ubóstwo? Bynajmniej! Średniowiecze wcale (aż tak) nie śmierdziało Leki ze średniowiecznej apteki Tak jak lekarze mieli dobry powód, by odwrócić się od stomatologii, tak i zwykłym obywatelom nie brakowało powodów ku temu, by trzymać się jak najdalej od rwaczy zębów i ich kolegów po fachu. Ze względu na ból i wysoki poziom ryzyka wykonywanych przez nich zabiegów postrzegano ich wyłącznie jako ostatnią deskę ratunku. Ludzie robili wszystko, żeby uniknąć wizyty u tych pseudodentystów. W desperacji sięgali po całkiem nieskuteczne albo wręcz niebezpieczne mikstury, tynktury i balsamy, co znacznie przyczyniło się do rozkwitu rynku farmakologicznego. Symbolem tej prosperity było otwarcie w Anglii pierwszej apteki w 1345 roku. Trudno się nie zastanawiać, jak wyglądało to wydarzenie w czasach, gdy system medialny nie był jeszcze tak rozwinięty jak dziś. Przypuszczalnie na liście leków dostępnych w aptece znajdowały się środki przeciwbólowe na wszelkie dolegliwości dentystyczne. W dziale poświęconym robakowi zębowemu można było zapewne nabyć typowe średniowieczne medykamenty: miód, gorzkie zioła, mirrę, aloes, kolokwintę oraz kwasy takie jak sok żołądkowy świni. Dowiedz się więcej: Jak katować, a potem… leczyć? Średniowieczna rehabilitacja po wizycie w sali tortur Walka z robakiem zębowym Trzynastowieczny manuskrypt Leechdoms, Wortcunning and Starcraft [Medycyna, naturalne remedia i astrologia – przybliżone tłumaczenie tytułu] zawiera wiele wzmianek dotyczących chorób jamy ustnej oraz zbiór ludowych środków leczniczych stosowanych do walki z bólem zęba, w których wyraźnie pobrzmiewają echa błędnych informacji utrwalanych przez ówczesnych chirurgów szarlatanów. Aby pozbyć się robaka zębowego, należy wziąć równą miarę nasion lulka czarnego, mąki z żołędzi oraz wosku, zmieszać wszystkie składniki, zrobić z nich świecę, podpalić ją i dymem okadzić wnętrze ust, następnie czarny materiał podłożyć i czekać, aż robaki zaczną nań wypadać. publiczna Tureckie wyobrażenie robaka zębowego. Aby pozbyć się bólu zęba drążonego przez robaka, należy wziąć ostrokrzew, trzebuchę oraz szałwię lekarską, ugotować je w wodzie, przelać wywar do misy, następnie się nad nią nachylić i zacząć ziewać. Wówczas robaki wypadną do naczynia. Aby pozbyć się bólu zęba, należy zetrzeć korę z drzewa cierniowego i leszczyny, wykonać nacięcie na zewnętrznej ścianie zęba i regularnie posypywać je proszkiem. Na ból górnego zęba weź liście łozy, zwiń je i wyciśnij ich sok prosto na nos. Na ból dolnego nacinaj dziąsła ostrym narzędziem, aż zaczną krwawić. Na wypadek gdyby zęba nie dało się uratować, twórca manuskryptu zamieścił także przepis na bezbolesną ekstrakcję: Weź kilka traszek, przez niektórych zwanych jaszczurkami, oraz garść tych paskudnych chrząszczy, na które latem można natknąć się pośród paproci. Upraż je w żelaznym kotle, a następnie sporządź z nich proszek. Zwilż palec wskazujący prawej ręki, zanurz w proszku, a następnie wsmaruj go w ząb. Powtarzaj tę czynność wielokrotnie, powstrzymując się przy tym od plucia, dopóki ząb bezboleśnie nie wypadnie. Skuteczność niniejszej metody została potwierdzona. Przeciwbólowe łajno W piętnastowiecznej „księdze pijawek”, podręczniku instruktażowym hirudoterapii, znajdziemy opisy podobnych kuracji. Jedna z nich ma stanowić remedium „na ból dziurawego zęba”: Weź krucze łajno i zabarwiwszy je sokiem z bertramu, tak by chory nie rozpoznał, co to takiego, umieść je w dziurawym zębie. Wówczas, jak wieść niesie, owo łajno rozsadzi ząb od środka, ból przeminie i ząb wypadnie. Jeżeli żadna z powyższych metod nie pomogła, pozostawała jeszcze cała masa dalekich od ekstrakcji zabiegów, takich jak puszczanie krwi, leczenie pijawkami, przypiekanie skóry, lewatywy, stawianie baniek, wkładanie ząbków czosnku do uszu, kauteryzacja nerwów wewnątrz zęba za pomocą rozgrzanego żelaza lub silnego kwasu. Jeśli już ktoś się decydował na wizytę u rwacza, najpewniej cierpiał straszliwe katusze, a jego ząb był widać w takim stanie, że nadawał się tylko do usunięcia. Natomiast to, czy pacjent pozbędzie się właściwego zęba i czy w ogóle przeżyje, pozostawało kwestią otwartą (…). Zobacz też: Odchody ukochanej na złamane serce, przypalanie żelazem przeciw melancholii. Najgłupsze lekarstwa w dziejach medycyny Objazdowi rwacze zębów Wiele wskazuje na to, że najostrzej krytykowani medycy, czyli rwacze zębów, spotykali się z wrogością, która przebija nawet z licznych synonimów ich profesji. Do najczęściej stosowanych zaliczały się określenia takie jak szarlatan, znachor, oszust, hochsztapler, saltimbanco, pozorant i fałszywy medyk, przewijające się przez wieki historii stomatologii (…). Mianem szarlatana początkowo określano rwacza zębów, który wykonywał zabiegi, siedząc okrakiem na grzbiecie konia – tę ekscentryczną, a zarazem niebezpieczną sztukę praktykowano w Anglii i we Włoszech. Później zaczęto w ten sposób mówić na wędrownych znachorów zabawiających zgromadzoną pod sceną publiczność, w tym potencjalnych pacjentów, opowieściami, sztukami magicznymi i żonglerką przed przystąpieniem do pracy (…). publiczna Nie wszystkim pacjentom rwaczy zębów było dane przeżyć. Znakiem rozpoznawczym objazdowego rwacza zębów była chorągiew lub parasolka, z której, jak podaje część źródeł, zwisał niewielkich rozmiarów aligator (rzekomo fragment ogona owego gada służył do tamowania krwi płynącej z pustego zębodołu po przeprowadzeniu ekstrakcji). Spiczasty kapelusz z widocznymi atrybutami świętej Apolonii, patronki dentystów i wszystkich cierpiących na ból zęba, oraz naszyjnik z ludzkich zębów również stanowiły nieodłączny element rynsztunku. Swój fach, czy raczej hochsztaplerkę, uprawiali pod gołym niebem, gdyż potrzebowali do tego światła. Równie istotną rolę odgrywał tłum: z jednej strony oznaczał większą pulę potencjalnych pacjentów, z drugiej liczna widownia jeszcze bardziej podgrzewała atmosferę, co samo w sobie było dobre dla interesu. Jarmarki, targi i bazary stanowiły idealną scenerię dla ich pokazów o teatralnym wręcz charakterze, podczas których przede wszystkim zapewniali ludziom rozrywkę. (…) Nie wszyscy praktykujący sztukę wyrywania zębów byli oszustami i złodziejami. Niektórym po prostu brakowało kompetencji. Ale nawet jeśli wykazywali talent i biegłość w tej profesji, przy braku dostępnych dziś narzędzi i środków przeciwbólowych każdy zabieg stomatologiczny, niezależnie od poziomu kompetencji przeprowadzającej go osoby, musiał być przerażającym doświadczeniem. Źródło: Tekst stanowi fragment książki Jamesa Wynbrandta Bolesna historia stomatologii, albo płacz i zgrzytanie zębów od starożytności po czasy współczesne, która ukazała się właśnie nakładem Wydawnictwa Marginesy. Zobacz również

albo żyjesz albo się boisz